Związek Polskich Artystów Fotografików Okręg Śląski zaprasza do oglądania wystawy fotografii Krzysztof Strzoda „(nie) tylko taki pejzaż”. Wystawę można oglądać w Galerii „Katowice” Związku Polskich Artystów Fotografików Okręg Śląski przy ul. Dąbrowskiego 2 do 4 listopada 2022 roku od wtorku do piątku w godz. od 17.00 do 20.00. Wstęp wolny.
Tytuł: (nie) tylko taki pejzaż
Autor: Krzysztof Strzoda
To nie jest wystawa, która powstała z jednego pomysłu i przemyśleń. Trudno ją ująć w sztywne ramy jednego tytułu, czy projektu. To wystawa, która jest wynikiem kilkunastu lat pracy i doświadczeń. Wynikiem realizacji krok po kroku mniejszych lub większych pomysłów i idei.
Góry to przestrzeń.
Gdy mnie ktoś pyta, co jest ważniejsze, droga czy efekt końcowy, to zawsze odpowiadam, że jedno i drugie. W końcu dlaczego miałbym to rozdzielać? Na początku jest jakiś pomysł albo potrzeba, np. silny wewnętrzny impuls do fotografowania i obiekt tego fotografowania. Potrzeba przeniesienia pomysłów stworzenia kadru na błonę filmową lub matrycę aparatu. Ale później jest cały proces pośredni, selekcja materiału, budowanie zestawu, postprodukcja.
Na końcu zaś jest ważny dla mnie etap przeniesienia z jednego medium na inne, kiedyś z negatywu, teraz z pliku na medium tradycyjne, papierowe, dzięki któremu fotografia materializuje się. Materializuje w postaci, w jakiej ja chciałbym ją widzieć i przedstawić Państwu, w postaci, w której może stać się ukierunkowanym nośnikiem niezależnych doznań, odbioru, czy interpretacji.
Góry można odbierać różnorodnie, na różnych płaszczyznach doznaniowych. Są źródłem wielorakich inspiracji.
Dla mnie góry, to wiele lat regularnej w nich bytności.
Poszukiwań kadrów, pejzażu, który mnie pobudzi, poruszy, ujmie, ale też swobodnego oddychania rześkim, górskim powietrzem, nabieranym głęboko w płuca. I wolności, które się w nich odczuwa, kiedy się wędruje lub wspina, być może efektem oderwania od codziennych problemów rzeczywistości.
Wiele lat poszukiwań pejzażu naturalnego, szerokich ujęć, później kadrów ciasnych, zbliżeń, detali, w końcu dostrzegania i ciągłych poszukiwań form abstrakcyjnych, które chyba są dla mnie najciekawsze — podobno nie występują w naturze. Momenty natchnienia, przekładające się finalnie także w prace przetworzone, w których twórcy bliższe jest zmaterializowanie wizji obrazu niż jego strona dokumentalna. Tak zresztą bym wolał, aby patrzeć na moje prace, jako obrazy, które stworzyłem, a nie sfotografowałem. Nie coś „co było”, tylko co chciałem zaprezentować, przedstawić. Prace, w których można obejrzeć moje odbicie, a nie mechaniczną rejestrację.
Na wystawie można zobaczyć prace w technikach współczesnych, cyfrowych, jak również prace hybrydowe, których odbitki wykonane zostały w historycznej technice platynotypii z wielkoformatowych negatywów cyfrowych. Może tylko dla innej formy, ale może dlatego, że praca nad obrazem jest tym, co mnie wciąga głęboko i pochłania mój wolny czas.
Góry, to pejzaż. Ale nie tylko.
Każda z fotografii jest też nośnikiem różnorodnych wspomnień, momentów, których nie można bezpośrednio dostrzec w obrazach, są poza nimi, chociaż mogły w niewidoczny pośredni sposób wpłynąć na poszczególne elementy kadru.
Prezentuje także prace audiowizualne, które powstały w ciągu ostatnich kilku lat. Niektóre są efektem ubocznym fotografii, powstały niejako przy okazji, celem innego, nieco bardziej kontrolowanego zaprezentowania mojej twórczości. Inne z kolei są niezależnym utworem, w którym moje kadry stanowiły jedynie bazę/postawę, a najważniejsza jest synergia pomiędzy obrazem a dźwiękiem. Prace te są istotne w mojej twórczości także dlatego, że w inny sposób pozwalają przekazać treści, jak i wg innych zasad umożliwić wgląd w nie odbiorcy.
W końcu jest także do obejrzenia mała instalacja, która łączy się ze szczególnym, jak sądzę nie tylko dla mnie, miejscem.
To wystawa, która podsumowuje pewien okres mojej twórczej pracy — moją różnorodną interpretację przestrzeni górskiej i jej finalną materializację w postaci tej wystawy. Chociaż, jak każde medium fotografii, umożliwia tylko wgląd w wąpski wycinek tego okresu.
Prezentowane prace powstały w latach 2011 – 2022.
Katowice, 5 październik 2022
Krzysztof Strzoda (1967, Katowice). Artysta fotograf, twórca audiowizualny, fotograf
Fédération Internationale de l’Art Photographique (otrzymał tytuł Excellence FIAP), członek
Związku Polskich Artystów Fotografików i „Fotoklubu Rzeczypospolitej Polskiej”, działa w
ramach Śląskiego Towarzystwa Fotograficznego, grupy “FOTOGRAFY” i innych grup twórczych.
Stypendysta Marszałka Województwa Ślaskiego w dziedzinie kultury, beneficjent programu
“Lokata w Kulturę” (Katowice Miasto Ogrodów).
Tworzy subiektywne obrazy inspirowane naturą (pejzaże górskie i in), przestrzenią miejską i
architektoniczną oraz fotografię niefiguratywną. Najczęściej wykorzystuje medium cyfrowych
fotografii czarno-białych, ale tworzy również wielkoformatowe odbitki stykowe w technice
platynotypii, czy też fotokasty/diaporamy, gdzie na bazie wykonanych własnych fotografii, bądź
filmów poklatkowych, w połączeniu z muzyką i nierzadko poezją, wykorzystuje intermedialny
efekt synergii.
Prace prezentował na 9 wystawach indywidualnych i ponad 200 wystawach grupowych na
całym świecie. Laureat wielu konkursów w Polsce i na świecie, w tym czterokrotnie Grand Prix w
konkursach “Biennale Fotografii Górskiej” (2014, 2020) w Jeleniej Górze i “Międzynarodowym
Konkursie Fotograficznym im. Jana Sunderlanda “Krajobraz Górski”” w Nowym Targu (2013,
2015).
Strona autorska: http://kstrzoda.com
Harmonia w (dys)harmonii.
Im więcej kątów widzenia, tym bliżej jesteśmy istoty rzeczy
Kazimierz Hoffman
Dokonując próby selektywnego wglądu w twórczość Krzysztofa Strzody należy przede wszystkim mieć na względzie, że mamy do czynienia z artystą, który niezwykle konsekwentnie, przez szereg lat rozwija swoje twórcze emploi w obszarze fotografii pejzażowej. A ściślej – sytuującej się w obrębie pejzażu górskiego, którego najrozmaitsze reprezentatywne rejestry wybrzmiewają na obecnej wystawie pt. (nie) tylko taki pejzaż.
W jakimś stopniu stanowi ona podsumowanie dotychczasowej działalności artysty, ukazując wieloletnie zmagania na tym polu. Nie jest to jednak wystawa przekrojowa, podsumowująca cały okres twórczości.
Kołem zamachowym długofalowych działań w domenie fotografii krajobrazowej katowickiego twórcy jest niezłomne przeświadczenie sensu i znaczenia tej pracy oraz włożonego w nią wysiłku, czemu przyświeca wiara, iż całościowy efekt owej aktywności nie ulegnie dewaluacji, ostatecznie opierając się upływowi czasu.
Spoglądając na prace Krzysztofa widocznym jest, że inspiracje czerpie z wielu źródeł, rozmaitych autorytetów i wykorzystywanych przez nich stylistyk „formatujących” na swój sposób klasycznie rozumiany pejzaż. Od Ansela Adamsa i jego krystalicznie „czystych” a zarazem niebotycznych monumentów poczynając, aż po wykorzystanie niektórych formalnych aspektów nawiązujących do tradycji przedstawicieli tzw. „fotografii fotogenicznej” (określenie A. Saja), jak chociażby takich klasyków, jak Ewa Andrzejewska czy Wojciech Zawadzki.
Podkreślić jednak należy z całą mocą, że fotografia Krzysztofa Strzody, którą mamy przyjemność podziwiać, posiada całkowicie autonomiczny, autorski walor dojrzałej artystycznie wypowiedzi, naznaczony wysiłkiem poszukiwania własnych dróg, które metaforycznie i realnie wydeptywał w toku wielu lat aktywnej działalności. Ów żmudny proces skrupulatnego gromadzenia doświadczeń, zwieńczony odnalezieniem języka dla indywidualnej, autorskiej poetyki kadru, został wykorzystany do opisu prywatnej „magii miejsca”.
Krzysztof Strzoda jest obdarzony tym typem wrażliwości, która nakazuje traktować fotografię, jako w gruncie rzeczy świat przeżyć wyjątkowo intymnych, sytuujących się jakby poza i ponad krajobrazem, a zarazem konstruuje opowieść o walorach uniwersalnych, bowiem implementowany w obrazach kod wizualny jest czytelny i zrozumiały. Prowadzi widza od obszernych, majestatycznych planów, poprzez zbliżenia turni skrytych w poduszkach chmur, aż po drobne struktury, często ulotne, które przycupnęły – czasem tylko na moment – bliżej ziemi czy skały.
Niepowtarzalny nastrój swych fotografii stwarza przy pomocy bogatego arsenału środków przynależnych fotografii. Jednak przede wszystkim rzeźbi obrazy przy pomocy światła, którego poszukuje, a czasem wyczekuje dla swych ukochanych obiektów z benedyktyńską niemal cierpliwością. Ostatecznie, wszystko na nim opiera się w fotografii.
Dzięki mistrzowskiemu wykorzystaniu kapryśnego i w mgnieniu oka zmieniającego się naturalnego oświetlenia, artysta powołuje do życia fenomenalną przestrzeń, w granicach której podziwiać możemy feerię plam i kontrastów, harmonijność linii, czy delikatny relief rozmaitych struktur. Czasem przyjmują one zgeometryzowane kształty, innym razem ukazują swe oblicze – jak się wydaje – w postaci tworów zupełnie nieprzewidywalnych, bywa, że tajemniczych, być może nawet groźnych, budujących dramatyzm i dynamikę przedstawienia. Wymienione atrybuty są dodatkowo uwydatnione na odbitkach, dzięki realizacji całego zestawu w konwencji monochromatycznej.
Ograniczając paletę barw do czerni i bieli oraz ogromu niuansów i odcieni szarości zawartych pomiędzy nimi, autor jednym cięciem wyeliminował zbędną tutaj „nachalność” koloru. Obraz wydaje się być wyczuwalny głębiej, mocniej. Wzrok wciska się pod naskórek pozornej dosłowności, gdzie lokuje się coś niedookreślonego, nie pozwalającego przejść obojętnie. To stanowi przestrzeń obrazu – diametralnie różną (ciekawszą?) od tej rzeczywistej, do której dostęp miał fotograf w momencie rejestracji.
Obrazy Strzody z jednej strony stanowią misterną konstrukcję opartą o elementy estetyki mimesis, z drugiej zaś zawierają silny pierwiastek fotogenii w jej niemalże klasycznym ujęciu.
W tym kontekście mam również na myśli prezentację multimedialną w postaci cyklu fotokastów, stanowiącą integralną część wystawy. Poszerzają one pole odbioru, uwalniając przy okazji dodatkowe „doznania” sensoryczne.
Dzięki fotokastom, wprowadzającym do niemych fotografii ruch i dźwięk, widz może wyobrazić sobie, a nawet, w pewnym sensie, poczuć na własnej skórze „bliskość” rejestrowanych przestrzeni.
Artysta przenosi widza płynnie od meta-narracyjnych, zwykle wielkoformatowych wątków wizualnych, wraz z wkomponowanymi weń, wyrazistymi rysami monumentalnej wzniosłości i głęboką dramaturgią eksponowanych kadrów, po szczegół cechujący się ulotnością zdarzenia, wyrafinowaniem i subtelnością. A nawet pewnym stopniem odrealnienia, jak to ma miejsce w serii niemalże kameralnych powiększeń pt. mountain abstraction, gdzie autorska wizja realizowana jest przy pomocy form tworzonych poprzez symetryczne odbicia czy multiplikacje. Zabiegi te ujawniają osobisty, by nie rzec intymny stosunek do natury. Można go rozumieć na dwa sposoby. Pierwszy stanowi odniesienie do Natury jako takiej w całej swej odrębności i wyjątkowości, drugi natomiast odwołuje się do „natury” tworzenia fotografii, co można uznać za szczególny przejaw namysłu związanego z rangą, rolą i znaczeniem fotograficznego medium, a w jego łonie dotarcie do istoty fotografii krajobrazowej w szczególności.
Należy bowiem w tym kontekście nadmienić, że Krzysztof Strzoda biegle posługuje się technikami specjalnymi, posiadającymi swój rodowód jeszcze w dziewiętnastowiecznej praktyce fotograficznej, takimi jak platynotypia czy pokrewna palladotypia. To techniki manualne, dziś dość rzadko stosowane, chociażby z uwagi na trudność uzyskania idealnej odbitki, zgodnej z zamierzeniami autora. Jednak po mistrzowsku zastosowane odwdzięczą się przepięknymi obrazami o subtelnym odcieniu i niesłychanej, niemalże „trójwymiarowej” plastyce obrazu oraz niezrównanej trwałości.
W tym ujęciu niezwykle interesująco prezentują się minimalistyczne w formie realizacje z serii (nie)ulotne. Chłodna w tonie platyna świetnie koresponduje z porą roku, zarazem przydając tym obrazom pewnego wycofania, dystansu, jakby autor zastanawiał się nad własną ograniczonością i kruchością w relacji z ogromem i potęgą przyrody.
Jeśli mielibyśmy się doszukiwać w fotografii katowickiego twórcy Barthesowskiego punctum, to właśnie tutaj jest ono ulokowane. Pośrednio, sugestia taka zawarta jest już w samym tytule zestawu.
W fotografii górskiej Krzysztofa Strzody, jeśli zadać sobie trud zerknięcia w głąb, nieco bardziej przenikliwym okiem, wydarza się coś bezwarunkowo istotnego. I to się wydarza w ciszy wnętrza pojedynczej osoby, w centrum której raz świeci słońce, a innym razem pada deszcz. Te wewnętrzne stany, które poniekąd przekładają się na unikalne spojrzenie, decyzyjność i ostatecznie afirmację widoku – wycinka krajobrazu, w znacznym stopniu determinują później sam odbiór pejzażu.
Niezwykłe w spojrzeniu Krzysztofa Strzody jest to, iż jego fotografie cechują się niejako dokumentalną obecnością, ale zarazem jest w nich ukryta cząstka oniryczności. Mają w sobie coś „nie z tego świata”, coś z imaginacji, a zarazem całkowicie można na nich polegać. Taka postawa w rozkroku, pomiędzy wyobrażoną potencjalnością a faktycznymi okolicznościami określa „geograficzne” koordynaty jego wyobraźni. Ów dychotomiczny charakter prac Krzysztofa kreuje pewne napięcie, będąc zarazem źródłem ich siły.
Bardzo trudno jest sprostać takiemu zadaniu, szczególnie gdy autor w sposób świadomy pragnie trzymać się tradycyjnych ram pejzażu, wykorzystując własne stany emocjonalne w charakterze transferu treści i znaczeń. Świetną pointą podkreślającą ów rozziew jest sam tytuł wystawy.
Nie do wiary, jaki zasób nastrojów i rezerwuar odczuć skrywa w sobie konwencjonalna – jak mogłoby się wydawać – zrodzona z ciszy, światła i powietrza górska fotografia krajobrazowa w wydaniu wybitnego współczesnego pejzażysty z Katowic.
Tekst: Jerzy Orawski