Wystawa fotografii Andrzej Jerzy Lech „Panoramiczny dziennik podróżny”

Związek Pol­s­kich Artys­tów Fotografików Okręg Śląs­ki zaprasza na wernisaż fotografii Andrzej Jerzy Lech „Panoram­iczny dzi­en­nik podróżny”. Wernisaż odbędzie się w środę 6 mar­ca 2024 roku o godz. 18.30 w „Galerii Katow­ice” Związku Pol­s­kich Artys­tów Fotografików Okręg Śląs­ki przy ul. Dąbrowskiego 2. Wys­tawę moż­na oglą­dać do 29 mar­ca 2024 roku od wtorku do piątku w godz. od 17.00 do 20.00. Wprowadze­nie do wys­tawy dr Krzysztof Jurec­ki oraz dr Andrzej Saj. Wernisaż uświet­ni wys­tęp kwarte­tu smy­czkowego Ukraińskiej Orkiestry Sym­fon­icznej „Nadi­ia” (NUSO) w składzie:
Dary­na Pro­ro­ka — skrzypce, Iry­na Hry­horenko — skrzypce, Vik­tor Hon­charenko — altówka, Andrii Mechyk — wiolon­czela. Patronat medi­al­ny: Kwartal­nik Fotografia, Pis­mo artysty­czne Format.

Andrzej Jerzy Lech 

Urod­zony we Wrocław­iu w 1955 roku. Od 1989 roku miesz­ka w Jer­sey City, New Jer­sey, U.S.A. Stu­diował fotografię artysty­czną w Kon­ser­wa­to­ri­um Sztu­ki w Ostraw­ie, w Czechach, w pra­cowni Bor­ka Sousedi­ka. W lat­ach 80. związany był z wrocławską  z Galer­ią Foto-Medi­um-Art. W lat­ach 1979–1987 prowadz­ił w Opolu domową pry­wat­ną Galerie „W drodze”. W lat­ach 80. stworzył kil­ka ważnych cyk­li fotograficznych: „60 furtek”, „Ams­ter­dam, War­ka, Kazanłyk”, „30 fotografii”, „Kalen­darz szwa­j­cars­ki, rok 1912” . W 2003 roku brał udzi­ał w IV Między­nar­o­dowym Bien­nale Sztu­ki Współczes­nej we Flo­rencji. Za zestaw z „Dzi­en­ni­ka podróżnego — Amery­ka, Pol­s­ka” otrzy­mał IV nagrodę i Medal Loren­zo de Medici. W 2005 roku otrzy­mał od Jer­sey City Land­marks Con­ser­van­cy nagrodę za całok­sz­tałt dzi­ałal­noś­ci artystycznej.

Jego prace zna­j­du­ją się w zbio­rach: Muzeum Sztu­ki w Łodzi, Muzeum Nar­o­dowego we Wrocław­iu, Cen­trum Sztu­ki Współczes­nej Zamek Ujaz­dows­ki w Warsza­w­ie, Śląskiej Kolekcji Sztu­ki Współczes­nej w Katow­icach, Muzeum Nar­o­dowego w Gdańsku, Muzeum Śląs­ka Opol­skiego w Opolu, CSW Zna­ki Cza­su w Toruniu, Jer­sey City Muse­um, Jer­sey City, New Jer­sey, Icon Pic­tures Col­lec­tion i kolekcji sztu­ki Pfiz­era w Nowym Jorku, w Muzeum Karkonoskim, w BWA w Jele­niej Górze oraz w kolekc­jach pry­wat­nych w kra­ju i za grani­ca. Lau­re­at konkur­su na mur­al w Newark Lib­er­ty Inter­na­tion­al Air­port, New Jer­sey, w 2022 roku.

Panoram­iczny dzi­en­nik podróżny Andrze­ja Jerzego Lecha w Galerii ZPAF w Katowicach

Andrzej Jerzy Lech od lat 80. XX wieku jest bard­zo ważnym fotografem pol­skim, mieszka­ją­cym w USA, który poszuku­je swej tożsamoś­ci artysty­cznej nieza­leżnie od miejs­ca, w którym prze­by­wa. Jest to kon­cepc­ja opier­a­ją­ca się na trady­cji fotografii: XIX-wiecznej, pol­skiej, czechosłowack­iej i amerykańskiego klasy­cznego modernizmu.
Głównym cyk­lem w bogatej twór­c­zoś­ci Andrze­ja Jerzego Lecha z XXI wieku okazał się Dzi­en­nik podróżny rozpoczę­ty jeszcze w lat­ach 90. XX wieku. Artys­ta zakła­da, że jest roman­ty­cznym wędrow­cem-fotografem pamię­ta­ją­cym dziewięt­nas­towieczną trady­cję. Utr­wala wszys­tkie miejs­ca, w których się pojaw­ia, ale pod warunk­iem, że są wyjątkowe czy intrygu­jące i pasu­ją do jego świa­ta wyobraźni. Jed­nocześnie tworzy swój ulot­ny ślad egzys­tencji, który wpisał się już w szer­sze zjawiska „fotografii ele­men­tarnej” i Szkoły Jeleniogórskiej.
Dlaczego Andrzej Jerzy Lech prag­nie powró­cić do fotografii rzemieśl­niczej? Jest to bard­zo ważne pytanie. Wyni­ka z przeko­na­nia, że w XIX wieku pow­stały najważniejsze osiąg­nię­cia, zastą­pi­one następ­nie w lat­ach 20. XX wieku przez fotografię małoo­brazkową (Leica), która stworzyła zupełnie inne per­spek­ty­wy dla fotografii otwier­a­jąc ją na życie uli­cy wraz z jej dynamizmem. Andrze­ja Jerzego Lecha intere­su­ją „puste” przestrze­nie. Jest w tych zdję­ci­ach ślad Atge­tows­ki, gdyż zwraca uwagę na miejs­ca opuszc­zone i zapom­ni­ane. Ale jest on od swego wielkiego fran­cuskiego poprzed­ni­ka bardziej malars­ki, czy nawet specy­ficznie pik­to­ri­al­ny. Nada­je swym poszczegól­nym odbitkom unika­towy charak­ter poprzez ich tonowanie i bar­wie­nie w herba­cie. Jest to uciecz­ka od zgiełku fotografii cyfrowej i wszę­dobyl­skiego repor­tażu prasowego.
W 2001 roku zor­ga­ni­zowano wys­tawę prac Andrze­ja Jerzego Lecha, której kura­torem także za granicą, był Eryk (właś­ci­wie Ireneusz) Zjeżdżał­ka, bard­zo zdol­ny fotograf, podąża­ją­cy za fas­cynu­jącą go twór­c­zoś­cią dwóch artys­tów: Andrze­ja Jerzego Lecha i Bog­dana Konop­ki, ale z wyraźnym włas­nym pro­gramem teo­re­ty­cznym. Kul­mi­nac­ja tego pro­jek­tu miała miejsce w poz­nańskiej Galerii 2πr, którą krótko kierował Eryk i gdzie odbyła się kole­j­na ekspozy­c­ja Dzi­en­ni­ka podróżnego Lecha.
Artys­ta w omaw­ianym cyk­lu pokazał nam miejs­ca codzi­en­nie, lecz jed­nocześnie zamienił je w obiek­ty oniryczne, nierzeczy­wiste, przy real­isty­cznej ale nieoczy­wis­tej formie, która cza­sa­mi posi­a­da aspekt pik­to­ri­al­ny. Czyni to za sprawą swego sty­lu wywodzącego się z lat 80., pole­ga­jącego na wyko­rzys­ta­niu pełnego kadru i na swois­tej este­tyce, choć w tym cyk­lu artys­ta po raz pier­wszy wykon­ał prace w dużym for­ma­cie, jakie wykony­wali już w drugiej połowie lat 90. Woj­ciech Zawadz­ki i Ewa Andrze­jew­s­ka, dzi­ała­ją­cy w odmi­en­nych este­tykach. Zawadz­ki już od początku lat 80. pozostawał w blis­kich relac­jach towarzys­kich i fotograficznych z Lechem.
For­mal­na zmi­ana nastąpiła, gdy artys­ta zaczął stosować nowy panoram­iczny for­mat swych prac dają­cy początek nowej estetyce.
Panoram­iczny dzi­en­nik podróżny miał być zaprezen­towany w 2010 roku, ale do wys­tawy w galerii Pustej w Katow­icach nie doszło. Chy­ba po raz pier­wszy został pokazany na wys­taw­ie mono­graficznej w galerii FF w 2011 roku, której kura­tora­mi była Mag­da Świątczak i ja. Bard­zo miło wspom­i­nam tę eskpozy­cję pon­ad stu prac w Łódzkim Domu Kultury.
Rzad­ko spo­tykany w wów­czas for­mat obrazów fotograficznych 7x17 cali (ok. 18x43 cm), kopi­owany był stykowo. Prace odwołu­ją się do widzenia bardziej nat­u­ral­nego niż for­mat opar­ty na zasadzie tzw. „złotego podzi­ału”. Ale w formie wiz­ual­nej jest to w dal­szym ciągu kon­tynu­ac­ja Dzi­en­ni­ka podróżnego.
Co pokazu­je nam fotograf? Pus­ta plaża lub „samot­ność” sztucznej palmy – to nos­tal­giczność, w której sztuczność sta­je się lub uda­je nat­u­ral­ność. Mod­ernisty­czne mosty z początku XX wieku czy zniszc­zony koś­ciół w Meksyku (Sub­an, Quin­tana Rao, Mex­i­co, 2007) są inny­mi tem­ata­mi tego cyk­lu. Potęgu­je się w nim wraże­nie osamot­nienia i dal­szego poszuki­wana poprzez wieczne wędrowanie. W ten sposób artys­ta powraca do kon­cepcji fotografii z drugiej połowy XIX wieku, która starała się znaleźć nowe czy nawet nowoczesne widze­nie. W przy­pad­ku Lecha zatrzy­mało się ono na poję­ciu „foto­genii”, a potem prowadz­iło do zradykali­zowanego mod­ern­iz­mu w postaci awan­gardy klasy­cznej. Zwykłe ale jakże prze­j­mu­jące kra­jo­brazy z Włoch, Stanów Zjed­noc­zonych i z Pol­s­ki są kom­po­nen­tem tego cyk­lu. Obrazy te pode­j­mu­ją przy­na­jm­niej kil­ka wątków. Są także prace pod­wójne, czyli dyp­ty­ki oraz jeden tryp­tyk, potęgu­jące iluzję per­spek­ty­wy, inne pode­j­mu­ją zaś prob­lem tożsamoś­ci miejsc (Brook­lyn i Marzenin) albo prze­ci­wnie ich niepow­tarzal­noś­ci (Kinzua Bridge, Pen­syl­wa­nia). Niek­tóre wido­ki są w typ­ie roman­ty­czno-sym­bol­icznego pięk­na (Cold Spring, New York,), inne odwołu­ją się do miejsc zapom­ni­anych, jeszcze inne mówią o syn­dromie śmier­ci (Quin­tana Roo, Mex­i­co), który związany był od początku z medi­um fotografii i jest bard­zo ważny w całej fotografii Andrze­ja Jerzego Lecha. Twór­c­zoś­ci bard­zo oso­bis­tej, intrygu­jącej i mam nadzieję inspiru­jącej nowe rzesze adep­tów fotografii. 

Krzysztof Jurec­ki

Lit­er­ack­ość” fotografii A. J. Lecha (frag­ment)

W twór­c­zoś­ci Andrze­ja J. Lecha „nie każ­da fotografia” znaczy to, do czego jest odniesie­niem, ale każ­da jest wyłącznym i niepow­tarzal­nym zapisem rzeczy­wis­toś­ci oraz jej świado­moś­ciowym nad­datkiem. Bo uję­ty, czyli „zam­rożony” kadr, trafiony intu­icyjnie w jego odniesie­niu do autors­kich intencji (ges­tu fotograficznego) oraz do otacza­jącego świa­ta, tyleż więcej mówi o tym co nie zostało zapisane na kliszy niż fak­ty­cznie do tego co tam jest trwałe – czyli do owego „tego-co-było”. I właśnie tu wkracza w pro­ces odbioru tej fotografii – lit­er­atu­ra. Moż­na powiedzieć więcej, że tak ujaw­nia się autors­ka, poe­t­y­c­ka nas­tro­jowość, sub­tel­na melan­choli­jność czy fas­cy­nac­je medy­ta­cyjne, a więc owa wyraźnie lit­er­ac­ka nar­ra­cyjność ope­ru­ją­ca tyleż fikcją co pro­jekcją wyobraźni – określa­jącą , wzbo­ga­ca­jącą i pod­noszą na wyższy poziom per­cepcji jego fotograficzne dzieło. W pra­cach Lecha nic nie jest jed­noz­naczne i dosłowne (mimo real­isty­cznego odbi­cia fak­tów, przestrzeni, rzeczy i ludzi), a równocześnie całość takiego foto-genicznego uję­cia odsyła do tego co dzieje się już poza zdję­ciem. Co kieru­je do wrażeń i wyobrażeń ich auto­ra, danych nie wprost lecz w towarzyszą­cym zdję­ciom opi­som lub komu­nikatom wysyłanym do odbior­ców tego zin­ten­sy­fikowanego słowa­mi obra­zowa­nia; odd­a­je to nar­rac­ja aut­en­ty­cz­na (listy do real­nych osób, przy­jaciół, kry­tyków itd.), ale też wypowiedzi adresowane do fik­cyjnych komen­ta­torów jego twór­c­zoś­ci – w tym fak­ty­cznie listy słane do włas­nego „alter ego”.
Najbliższym tej strate­gii wytłu­maczenia sobie włas­nej twór­c­zoś­ci oraz jej tłu­maczenia dla odbior­ców – będą listy (do i od) Rober­to Michaela — „tłu­macza” wytro­pi­onego przez Lecha na kartkach opowiada­nia Julio Cor­tazara (pt. „Babie lato”). W tych lis­tach (do siebie), ale i do nas – jego odbior­ców – wyjaw­ia się cała natu­ra tej rozwi­janej na fak­ty­cznych przeży­ci­ach (zapisach real­nych widoków i fik­cyjnej iden­ty­fikacji ich miejsc pow­sta­nia oraz dat), fotografii, a także wyraz emocjon­al­nych doz­nań ich auto­ra. W tych momen­tach (wyjątkowych) bycia fotografem Lech bywa także poetą; czułym rejes­tra­torem wrażeń i znaczeń otacza­jącego świa­ta i odczuć intencjon­al­nie wrzu­conego w ten świat twór­cy – który to co widzi i czego nie widzi…przeżywa w swych „bolesnych” stanach twór­c­zoś­ci, to są te jego – jak mówi – „pose­pi­owane pros­ek­to­ria” (efekt aktu fotograficznego). On się w owym poczu­ciu „bolesnych doz­nań” znakomi­cie czu­je i stąd impuls do budowa­nia wiz­erunku świa­ta o „pose­pi­owanym” wyra­zie (pod­kreśla tym zabiegiem upływ cza­su i rolę pamię­ci). To jego autokrea­cyjny (stąd lit­er­ack­ość) świat; w którym celowo zderza doku­ment z subiek­ty­wnym odczu­ciem. Wielce uza­sad­nionym jest więc mówie­nie w tym wypad­ku o doku­men­cie subiek­ty­wnym – tyleż wiary­god­nym (wiz­ual­nie) co i „skażonym” nad­datkiem poe­t­y­ck­iej wrażli­woś­ci jego auto­ra. Ale wiemy, że poez­ja, że sztu­ka poe­t­y­ck­iego myśle­nia, nie jest czymś jed­noz­nacznie real­isty­cznym (odbi­ciem świa­ta widzial­nego), a raczej jest próbą dotar­cia do jego niewidzial­nego wymi­aru – w fotografii służą temu zabie­gi foto­genicznego odbioru (czyli emanacji) rzeczy­wis­toś­ci; to ona się ku nam swym światłem, w „promieniowa­niu” tyleż fizy­cznym co i duchowym wyjaw­ia – czyli jest efek­tem wpro­jek­towanych w dane zdję­cie wrażeń i intencji jej autora.
A. J. Lech zapisu­je swo­je wiz­ualne wyz­na­nia czy tek­sty – swo­je poe­maty – martwym „okiem” kamery ale to co zosta­je zare­je­strowane przemienia w „żyjące” odbi­cia – trwa­jące w pamię­ci, dotk­li­wie tam „kłu­jącej świado­mość ich auto­ra. On wyz­na­je: że nien­aw­idzi (bo boli, bo drażni) to co kocha. Ten paradoks uczu­ciowy real­nie odd­a­je sens i istotę fotografii: wszak obraz fotograficzny „zabi­ja” (unices­t­wia) na zawsze tę chwilę, ten decy­du­ją­cy moment uniesienia i „bycia” fotografem, stanu odsłonienia przez niego prawdy, która sta­je się (w obra­zie) kłamst­wem (efekt wszelkiej sztu­ki) – bo tej chwili i tego widzenia już nie ma, zniknęła ze świa­ta real­nego i przeniosła się do świa­ta sztu­ki. Ale jest w poezji, w literaturze…w kry­ty­cznych interpretacjach.
Tyle, że Lech wie, kiedy bywa fotografem, tak jak bywa się poetą…nie zawsze i tylko w wyjątkowej „brzemi­en­nej” chwili. Bo nie sposób utrzy­mać swo­ją uważność, swo­ją intencjon­al­ną świado­mość w stanie owego wzmożonego, twór­czego napię­cia. Być cią­gle na „końcu” języ­ka: w ramionach muz.
Andrzej Saj
.